Przejdź do głównej zawartości

17 IX 1939 - Relacja Haliny Balcerak o wydarzeniach w Dziśnie

Miałam  prawie  dziesięć  lat  i  chodziłam  od  dwóch  tygodni  do  trzeciej  klasy  szkoły  powszechnej.  Mieszkaliśmy  w  nadgranicznym  miasteczku,  w  Dziśnie  (ma  w  Warszawie  swój  podkład  kolejowy  na  pomniku  przy ulicy  Muranowskiej).  Moi  rodzice  byli  tam  nauczycielami:  Mama  w  szkole  powszechnej,  Ojciec,  Stanisław  Pałuszko,  w  Państwowym  gimnazjum  im.  Grzegorza  Piramowicza.

Dzisna, popiersie Marszałka Józefa Piłsudskiego w Alei Poniatowskiego w głębi budynek Szpitala Powiatowego, fot. archiwum Maria Olsiewicz

Dzisna  przed  wojną  miasto  powiatowe  w  województwie  wileńskim,  położona  nad  Dźwiną,  która  była  granicą  z  Rosją  sowiecką.  Z  okien  naszego  domu  widać było  dokładnie  rzekę  i  kawałek  kraju  Sowietów,  aż  po  horyzont.  Rzeka  była  nasza,  tzn.  całej  dzieciarni  dziśnieńskiej  i  rybaków,  bo  ryb  było  tam  bardzo  dużo. Granica  biegła  środkiem  rzeki.  Potrafiliśmy  godzinami  przesiadywać  i  bawić  się na  wyspie  "Batorego"  lub  na  sowieckiej  wyspie,  położonej  dalej  z  biegiem  nurtu  i  przyglądać  się  na  położone  po  drugiej  stronie  Dźwiny  miasteczko,  które nazywało  się  Łunaczarsk.  Byłam  szczególnie  uczulona  na  to,  co  się  tam  dzieje, zwłaszcza  że  starsi  ludzie  pamiętali  czasy  sprzed  rewolucji  i  opowiadali  o  dwóch majątkach,  które  było  widać  z  naszego  brzegu;  raczej  aleje  świerkowe  i  resztki zabudowań  dworskich.  Ojciec  mój  w  1920  r.  był  pod  Lida  wzięty  przez  bolszewików  do  niewoli  i  prawie  dwa  lata  był  w  obozie  jenieckim  w  Kazaniu.  Ja,  mała dziewczynka,  byłam  bardzo  zainteresowana  opowiadaniami  Ojca  o  Rosji  sowieckiej,  no  i  miałam ją  ciągle  przed  oczami,  tuż  za  rzeką.  Ludzie,  którzy  przeżyli  na tych  terenach  rewolucję,  opowiadali  o  okrucieństwach  bolszewików.  A  były  straszne,  np.  trzech  ziemian  z  pobliskich  majątków  żywcem  zakopali  itd.,  itd.

W ciągu  ostatnich  dwóch  lat  przed  wrześniem  1939  r.  zaczęły  się  "ruchy"  za Dźwiną.  Nocami rozebrali  cerkiew,  stojącą nad  brzegiem  rzeki,  i  zaczęli  miasteczko grodzić  palami  (palisadą jak  w  Biskupinie),  i  ta  palisada  z  każdym  dniem  była  coraz dłuższa.  Mieszkańcy  Dzisny  uważali,  że  bolszewicy  bali  się  widoku  i  wpływu  ludzi  żyjących  na  naszym  brzegu.  Lepiej  ubranych,  wesołych,  bawiących  się  przy muzyce  (jakaś  orkiestra)  w  nadrzecznym  parku.  Dzieci  kąpiących  się  w  rzece, zimą jeżdżących  na  nartach  i  łyżwach;  rybaków  łowiących  całe  sieci  ryb,  no  i  ludzi  wchodzących  i  wychodzących  z  kościoła.  Podczas  procesji  tamci  ludzie  zza rzeki  wychodzili  na  brzeg,  klękali,  żegnali  się  i  na  kolanach  posuwali  się  za  idącą nadbrzeżną  ulicą  procesją.

Na  Dźwinie  tymczasem  "wyrastała"  przeprawa  z  ogromnych  kamieni,  przewożonych  nocą przez  rybaków  lub  kogoś  innego  (chyba  na  tratwach);  płacili  im za  to  dobrze  nasi  miejscowi  komuniści,  a  było  ich  w  Dziśnie  sporo;  byli  to  miejscowi  i  przyjezdni  z  Polski  centralnej.  Była  to  przeważnie  ludność  żydowska  i  paru miejscowych  Białorusinów.  Skąd  to  wiadomo?  Ludzie  wiedzieli  i  widzieli,  np. wychodząc  z  Ojcem  z  wieczornego  seansu  w  kinie,  z  paru  domów  żydowskich położonych  u  nadbrzeża,  nie  kryjąc  się,  przesyłano  na  sowiecką  stronę  sygnały świetlne.  Ojciec  mi  to  pokazywał,  ale  mały  osobowo  posterunek  policji  (komendantem  był  pan  Wnuk  - potem  aresztowany)  nie  dawał  sobie  z  tym  rady.  Przeprawa  kamienna  wciąż  rosła,  aż  powstał  bród,  po  którym  nocą  prawdopodobnie przechodzili  jacyś  ludzie  szykując  się  do  napaści  na  Polskę.  W  mieście  była  strażnica  KOP,  dowodzona  przed  wojną przez  kapitana  (?),  przed  nim  był  por.  Krukierek,  którego  w  1938  r.  przeniesiono  do  Wadowic.  Nie  wiem,  ilu  było  żołnierzy  w  strażnicy  - chyba  niewielu,  bo  sporo  mężczyzn  poszło  na  wojnę  z  Niemcami.  Sowiecki  brzeg  był  zawsze  zaorany  i  otoczony  zasiekami  z  kolczastego drutu.

Dzisna  - niewielkie  powiatowe  miasteczko  położone  w  ujściu  Dzisienki  do Dźwiny  - leży  na  dawniejszym  szlaku  Stefana  Batorego  w  czasie  jego  wypraw na  Smoleńsk  i  dalej.  Siedziba  starosty  mieściła  się  w  mieście  Głębokie,  około 50  km  od  Dzisny.  W  Dziśnie  urzędował  tylko  burmistrz  (pan  Kucharski),  sąd, notariusz,  trzech  adwokatów,  księża  z  zakonu  franciszkanów.  Były  dwie  szkoły powszechne  i  Gimnazjum  Państwowe  im.  Grzegorza  Piramowicza.  Grono  nauczycielskie,  to  ludzie  po  wyższych  studiach  w  Wilnie,  Warszawie  i  Krakowie. Ojciec  mój  ukończył  Uniwersytet  Warszawski  w  1927  r.  Rysunków  uczył  pan Marian  Szczyrbuła,  malarz  "kapista"  z  kręgu  [Jana]  Cybisa  - uznany  za  jednego z  najwybitniejszych  malarzy  kolorystów  dwudziestolecia.  Był  z  moim  ojcem w Tobolsku  i zmarł  w  drodze  do  Barnaułu  (nad  m.  Kaspijskim).  Geografii  uczył pan  Zygmunt  Giergowicz,  który  zginął  w  Katyniu,  polskiego  pan  Mieczysław Kotlicki  z  Wilna  po  studiach  na  Uniwersytecie  im.  St.  Batorego.

Ludność  Dzisny  to  Polacy,  Białorusini,  Żydzi,  kilku  Litwinów  i  rodzina  Karaimów  (nasz  listonosz).  Polacy,  to  głównie  inteligencja,  ziemianie  i  sporo  rolników  wyznania  katolickiego  (w  domu  mówili  po  białorusku).  Większość  ludności  Dzisny  stanowili  Żydzi,  którzy  zajmowali  się  handlem,  było  też  parę  rodzininteligencji:  adwokat,  profesorowie  w  gimnazjum,  np.  pan  Safryn,  pan  Arem. Młodzi  Żydzi  sprzyjali  bolszewikom,  a  kilka  żydowskich  rodzin  inteligenckich mówiło  w  domu  po  rosyjsku.  Państwo  Aremowie  byli  bezdzietni,  byłam  zaprzyjaźniona  z  panią  Aremową,  która  wprowadzała  mnie  w  świat  starożytny,  mianowicie  Iliadę  i  Odyseją.  Wyjechali  potem  gdzieś  na  wschód.  Żydzi  mieli  w  Dziśnie  dwie  bożnice,  mykwę  i  cmentarz.  Białorusini,  to  rolnicy,  robotnicy  w  mieście  i  w  majątkach  ziemskich  - wyznania  prawosławnego  - byli  bardzo  nam życzliwi.  Bardzo  pomagali  niedobitkom  Polaków  w  czasie  okupacji  sowieckiej.

Z wiosną  1939  r.  zaczął  się  "ruch"  za  palisadą  po  drugiej  stronie  rzeki.  Nocami  słychać  było  warkot  czołgów  i  ciężarówek.  Bolszewicy  ustawiali  tam  swój sprzęt  wojenny  i  gromadzili  żywność.

W czasie  wakacji  czuło  się  już  niepokój.  Choć  było  daleko  do  Wilna,  a  tym bardziej  do  Warszawy,  ale  aż  do  podpisania  układu  o  nieagresji  Ribbentroppa i  Mołotowa  było  dość  spokojnie.  Dopiero  ten  układ  przekonał  Ojca,  że  wojna jest  nieunikniona.  Wróciłam  z  Mamą  i  bratem  z  Druskienik  i  Wilna,  i  od  września  - mimo  wybuchu  wojny  z  Niemcami  - poszłam  do  szkoły.  Rodzice  zgromadzili  trochę  zapasów,  głównie  żywności.  17  września  nad  ranem  około  godz.  3.00 usłyszeliśmy  strzały.  Bolszewicy  wkraczali  do  miasta  przez  most  nad  Dzisienką (do  1991  r.  jeszcze  nie  zdążyli  naprawić  mostu  uszkodzonego  w  czasie  wojny) i  przez  bród  na  Dźwinie.  Ale  chyba  nie  zaskoczyli  naszej  małej  grupki  żołnierzy KOP-u,  do  której  dołączyli  chłopcy  z  naszego  gimnazjum.  Kierował  nimi  nauczyciel  geografii,  kolega  mojego  Ojca,  por.  rez.  mgr  Zygmunt  Giergowicz  zamordowany  potem  w  Katyniu.  Jego  żona,  śliczna  pani  Anna  Giergowiczowa mieszkała  po  wojnie  gdzieś  na  Śląsku.

Nasi  żołnierze  ostrzeliwali  się  ostro,  słychać  było  nieustanną  kanonadę.  Niestety  bolszewicy  byli  silniejsi,  było  ich  dużo  i  nasi  około  godz.  7.00  rano  wycofali  się  w  stronę  Łotwy,  kraju  zawsze  nam  przyjaznego.

Zobaczyliśmy  tych  - oczekiwanych  z  utęsknieniem  przez  część  naszej  społeczności  - żołnierzy  sowieckich;  byli  dziwni:  małego  wzrostu,  na  krzywych nogach,  brzydcy  i  mieli  na  głowach  te  dziwaczne  czapki,  a  także  w  szmacianych butach.  Byli  strasznie  głodni.  Paru  wpadło  do  domu  i  prosili  o  jedzenie.  Wzięli chleb,  jakąś  wędlinę,  od  Ojca  papierosy  itp.  Sami  żołnierze  byli  w  miarę  grzeczni  i  zaraz  ruszyli  dalej  w  Polskę,  a  do  Dzisny  wkroczyło  NKWD.  Wreszcie  nasi komuniści  mogli  się  wykazać  i  nacieszyć.  Nie  da  się  ukryć,  że  byli  to  głównie Żydzi  i  paru  Białorusinów  (jeden  z  nich  nazywał  się  Stoma),  a  prowodyr  Żydów chyba  Szulman  (?).  Nosili  oni  spisy  - zrobione  już  wcześniej  - "trefnych"  Polaków.  Jednym  z  nich  był  mój  Ojciec,  bo  walczył  w  dwudziestym  roku  z  bolszewikami.  Wieczorem  był  spektakl.  Mieszkaliśmy  w  Alei  Józefa  Poniatowskiego, naprzeciw  szpitala;  w  środku  ulicy,  między  drzewami  stało  za  metalowym  płotkiem  popiersie  Józefa  Piłsudskiego.  Nasi  Żydzi  przyszli  tu  z  pochodniami  i  śpiewając  Międzynarodówką  rozbijali  to  popiersie.  Przynieśli  też  ze  sobą  łomy  i  siekiery;  wrzeszcząc  tłukli  na  drobne  kawałki  Marszałka.  Patrzyłam  z  okna  przerażona,  zszokowana.  Na  razie  zostawili  nas  w  spokoju.  Natomiast  zamknęli wszystkie  sklepy  i  towary  trzymali  dla  swoich  towarzyszy  zza  wschodniej  granicy.  Ludzie,  tzn.  Polacy  i  Białorusini,  byli  zdani  na  siebie,  na  swoje  zapasy,  ogrody  i  sąsiadów  rybaków  i  rolników.

Po  paru  tygodniach  nowe  władze  zapędziły  nas  do  szkoły  i  nauczyciele  byli na  razie  potrzebni.  Od  razu  musieliśmy  "umieć"  mówić  po  rosyjsku  i  pisać  cudaczną  dla  nas  cyrylicą!

Nauczycielka,  piękna  Żydówka,  koleżanka  mojej  Mamy,  absolwentka  Uniwersytetu  St.  Batorego,  powiedziała  do  mnie:  "Pierestań  goworit  etim  sobaczim  jazykom,  waszej  Polszi  uże  nikogda  nie  budiet"!

Warszawa, 22 listopada 1998 roku.

Czesław K. Grzelak "Wrzesień 1939 na Kresach w relacjach", wydawnictwo NERITON, Warszawa 1999, s. 77

Komentarze

Popularne posty z tego bloga

Kresowe miasto Głębokie a Marszałek Piłsudski

Głębokie, to położone na Białorusi miasto powiatowe obwodu witebskiego. W dawnych czasach kresowe miasteczko w powiecie dziśnieńskim, nad brzegiem jeziora tegoż nazwiska, należało kolejno do magnackich rodów: Radziwiłłów, Korsaków, Zenowiczów, a po traktacie pokojowym w Rydze z 1921 roku wróciło do Rzeczypospolitej i stało się centrum administracyjnym dziśnieńskiego powiatu województwa wileńskiego. Głębokie, widok ogólny miasta przed 1930 r. CBN Polona Według opowieści Józef Piłsudski kilkakrotnie odwiedził Głębokie i okolice. Po akcji bezdańskiej w roku 1908 przez pewien czas ukrywał się w majątku Boryskowicze, należącym do Doboszyńskich. Gościł w Mosarzu, ale nie przywitali go zbytnio – właściciel, Kalikst Józef Piłsudski, unikał swego rewolucyjnego krewnego. Następnie, gdy Polska odrodziła się, a jego krewny został jej przywódcą, Kalikst Piłsudski bardzo żałował swojej nadmiernej ostrożności. Ale więzi rodzinne nadal nie zostały przerwane. W maju 1935 roku, kiedy zmarł Marszałek Jó

Dziesięciolecie Polski Odrodzonej - Jak to było w Głębokiem

Dnia 10 listopada 1928 roku już wczesnym rankiem ruch był ogromny. Domy przybierały szatę odświętną. Wszędzie pełno zieleni, kwiatów, lampjonów, portretów Pana Prezydenta i Marszałka Piłsudskiego. fot. Muzeum Warmii i Mazur Tut przed godziną 15 na placu 3-go Maja zbierać się poczęły Organizacje ze sztandarami. Formuje się pochód, na czele którego stają wieńce: Starostwa i Sejmiku, 3 Półbrygady K.O.P., 23 pułku ułanów, Związku Oficerów Rez., Policji, Strzelca, Magistratu, Nadleśnictwa, Urzędów Państwowych, Przysposobienia Wojskowego, Organizacyj Społecznych i t.d., za wieńcami przedstawiciele władz, wojska, policji państwowej, grającej marsza Chopina, pochód rusza na cmentarz katolicki, otoczony setkami ludzi wszystkich wyznań. Zdała już widać na cmentarzu zapalone lampjony na grobach żołnierzy. Pochód pomału wchodzi na cmentarz i zatrzymuje się przy mogiłach wyciągniętych w długi szereg, na czele których stoi wysmukły duży biały krzyż, na nim zaś czarna tablica ze złotemi lit

Rocznica Konstytucji 3 Maja w Głębokiem

W przeddzień święta, 2 maja 1938 r., odbył się wieczorem uroczysty capstrzyk, w którym wziął udział pluton honorowy żołnierzy KOP, oddział przysposobienia wojskowego i Związku Strzeleckiego, oraz hufiec Strzelczyków z orkiestrą Związku Strzeleckiego i pochodniami na czele. Na placu 3 Maja, przed pomnikiem Marszałka Józefa Piłsudskiego, oddziały sprezentowały broń, a orkiestra odegrała hymn narodowy, po czym pochód przeszedł głównymi ulicami miasta. Kościół parafialny oraz pomnik Marszałka były iluminowane. Wszystkie domy przybrano we flagi państwowe, a w oknach wystawiono godło państwowe oraz portrety Pana Prezydenta Rzeczypospolitej i obu Marszałków Polski. Głębokie, widok ogólny kościoła św. Trójcy, plac 3 Maja, październik 1934 r. Narodowe Archiwum Cyfrowe Nazajutrz, w sam dzień uroczystości, oprócz żołnierzy KOP i miejscowej ludności, przybyło dużo ludności z okolicznych wiosek i osiedli. Najbliższe szkoły przybyły zwarcie z nauczycielstwem. Przed nabożeństwem w kościele parafialny